Dworce w Warszawie i Katowicach, poznański okrąglak, obserwatorium meteorologiczne na Śnieżce, warszawski Pawilon Chemii i Supersam� Ikony architektury modernistycznej czasów PRL-u. Zdaniem jednych � budynki zasługujące na podziw i uznanie, zdaniem innych � ohydne komunistyczne baraki, które należy zrównać z ziemią. Dlaczego budzą takie kontrowersje? Jakie były okoliczności ich powstania i dlaczego niektórych z nich już nie ma?
Źle urodzone to fascynująca opowieść nie tylko o przedziwnych losach budynków, ale też o ich twórcach. Na kartach książki pojawiają się portrety czołowych postaci polskiej architektury, m.in. Marka Leykama, Henryka Buszki i Aleksandra Franty, Jerzego Hryniewieckiego, Zofii i Oskara Hansenów, Mieczysława Króla, Haliny Skibniewskiej. Filip Springer przedstawia ich jako ludzi z krwi i kości, stara się zrozumieć ich motywacje, twórcze postawy oraz pokazuje, w jaki sposób realizowali oni swoje pomysły w systemie gospodarki nakazowo-rozdzielczej.
Całość ilustruje blisko 200 kolorowych fotografii � archiwalnych oraz współcześnie wykonanych przez autora, dokumentujących obecny stan niegdysiejszych ikon nowoczesności.
Filip Springer (ur. 1982) � reporter i fotograf współpracujący z największymi polskimi tytułami prasowymi. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2010) oraz programu Młoda Polska Narodowego Centrum Kultury (2012). Swoje prace prezentował na wystawach w Poznaniu, Warszawie, Łodzi, Gdyni, Lublinie i Jeleniej Górze. Jego reporterski debiut � książka Miedzianka. Historia znikania � znalazł się w finale Nagrody im. R. Kapuścińskiego za reportaż literacki 2011 i był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia 2012. Jest także finalistą Nagrody Literackiej Nike 2012 i laureatem trzeciej edycji konkursu stypendialnego dla młodych dziennikarzy im. Ryszarda Kapuścińskiego. 13 pięter to jego czwarta książka. Wcześniej ukazały się: Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u, Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni i Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach.
Po gwałtownym odrzuceniu z powodu jego komunistycznego rodowodu, polska krytyka zaczyna „na nowo� odkrywać dziedzictwo architektonicznego i designerskiego modernizmu doby PRL. W ten trend wpisuje się idealnie recenzowana pozycja. Sięgając po ten tytuł liczyłem się z tym, że został on sprofilowany pod masowego czytelnika i nie rości sobie pretensji do bycia rozprawą z historii sztuki, teorii architektury czy socjologii miasta. Obecność w podtytule słowa „reportaże� wzbudziła we mnie � niestety płonne � nadzieje na otrzymanie zbioru szkiców popularnonaukowych, objaśniających dlaczego wybrane budynki, w większości o charakterze użyteczności publicznej, zasługują na miano pereł architektury wciąż niezrozumianej i błędnie postrzeganej. Oczekiwałem, że swymi tekstami Filip Springer odczaruje czarną legendę socrealizmu w polskiej architekturze i spróbuje wykazać, dlaczego emblematy peerelowskiego budownictwa zasługują na objęcie ich ochroną zbliżoną do ochrony dziedzictwa narodowego. Obietnica, jaką dała i marka wydawnictwa i marka samego autora została bardzo szybko złamana. Źle urodzone zostały bowiem stworzone według tego samego przewidywalnego i mało odkrywczego schematu � omawiając daną budowlę (lub zespół budynków) Filip Springer ogranicza się do przytoczenia kilku sensacyjnych wydarzeń z biogramu architekta lub projektanta, nie mających żadnego związku z uprawianą profesją (trudno bowiem w moim przekonaniu znaleźć jakieś iunctim między walką Witolda Lipińskiego w szeregach Armii Krajowej z późniejszym zaprojektowaniem przezeń obserwatorium na Śnieżce), dorzucając do tego parę anegdot z historii powstawania samego obiektu i podlewając to niekiedy opiniami współczesnych architektów czy historyków sztuki. Lektura upływająca na tego rodzaju opowiastkach mija szybko, wręcz błyskawicznie, lecz zysk poznawczy z niej żaden.
„Urodę� (jeśli wolno użyć takiego epitetu) ikon architektonicznego socrealizmu Filip Springer próbuje zasadniczo objaśniać za pomocą figur retorycznych plasujących się idealnie w nurcie paradygmatu antykomunistycznego, co i rusz podkreślając, że osoba odpowiedzialna za projekt wyrosła w przedwojennym nurcie modernistycznym i nigdy „tak naprawdę� ów projekt nie realizował sztandarowych założeń socrealizmu w radzieckim wydaniu. Tam, gdzie tego rodzaju zabieg jest skazany na niepowodzenie, autor tok wywodu próbuje ratować mechanizmem „gry z władzą�, próbując udowadniać, jak dany architekt lub architektka swym projektem szachował siermięgę komunistycznej rzeczywistości (przy okazji dodam, że nie robiłem obliczeń, ale „siermiężny� jest bodaj ulubionym epitetem autora, gdyż jego obecność w tekście zaznacza się najsilniej). Przy takim podejściu do tematu cały (socjo)kontekst, w jakim funkcjonowały te obiekty został całkowicie przemilczany, a czytelnik może odnieść mylne wrażenie, że z tymi antykomunistycznymi rodowodami i próbami szachowania władzy naczelni architekci i ich projekty byli w państwie ludowym w gruncie rzeczy ciałem obcym. Autor niemałe zasługi osiąga na polu demonizacji peerelowskiej siermięgi: tyranii i monopolu państwowych biur projektowych czy kiepskiej jakości wytwarzanych przez Polskę Ludową materiałów kosztem rzetelnego omówienia kontekstu, w jakim omawiane budynki zostały umieszczone, tj. podejścia urbanistycznego, które paradoksalnie nie jest trudno dostrzegalne nawet przy pobieżnym zaznajomieniu się z tym, jak projektowano osiedla mieszkaniowe, w jaki sposób w gęstej zabudowie śródmiejskiej umieszczano pawilony handlowe, z jakim zrozumieniem dla potrzeb użytkowników kształtowano rozległe kampusy wyższych uczelni. Innymi słowy nie da się oddać sprawiedliwości architekturze, o jakiej pisze Filip Springer, bez odniesienia jej do modernizacyjnego projektu PRL i związanych z nim koncepcji przestrzeni publicznej, życia zbiorowego, pracy i odpoczynku oraz tego, jak te wszystkie pojęcia przekładały się na kształt budynków, ich funkcjonalność, jak również plany osiedli i miast.
Poza wątpliwym sposobem argumentacji, autor książki popełnia również rażące błędy merytoryczne. Pierwszy z nich to wrzucenie do jednego wora obiektów modernistycznych z postmodernistycznymi, które zaczynając dominować w polskim pejzażu miejskim mniej więcej od czasów Gierka. Postmodernizm w wydaniu polskim wziął się ze zmęczenia modernistyczną estetyką, z jej porządkiem, rygorem, tendencjami nie tylko do porządkowania przestrzeni, ale także do organizowania całości życia. Pisząc o architekturze postmodernizmu posługiwanie się kategoriami estetycznymi jest nonsensowne, bo trudno te obiekty obronić z estetycznego punktu widzenia. Architektura postmodernistyczna � jak żadna inna � posiada ważne tło ideowe i żeby móc w pełni zrozumieć projekty z tego okresu trzeba poznać to intelektualne zaplecze, które było inspiracją dla tych kolorowych, acz estetycznie kontrowersyjnych realizacji. Drugim zaś jest stwierdzenie, że dominanta szarego betonu w budowli nadaje jej silnie brutalnego charakteru i dlatego ten styl architektoniczny zyskał miano brutalizmu. Autorze, spójrz proszę na bryłę budynku Nowej Sceny Teatru Narodowego w czeskiej Pradze, która jest brutalistyczna, a w której fasadzie nie ma grama betonu! I poniechaj wypisywania tego rodzaju głupot!!!
W tytule swojej recenzji użyłem sformułowania, że ta książka to ładne obrazki dla hipsterów, gdyż jej warstwa wizualna całkowicie zdominowała warstwę intelektualną. Praca Springera to przykład zmarnowanego potencjału, gdyż zamieszczone w niej dykteryjki wyparują z pamięci błyskawicznie, a to w nich zagubiona została narracja objaśniająca przyczyny, z powodu których wpierw radykalnie odrzuciliśmy myślenie urbanistyczne i modernizm architektoniczny jako pewien projekt organizacyjny wspólnego życia i oddaliśmy się w łapy (pato)deweloperki, często tworzącej dalece bardziej zdehumanizowane przestrzenie niż architektura okresu Polski Ludowej, a dziś z tęsknotą i nostalgią próbujemy do tego kierunku myślowego powoli powrócić.
Moje pierwsze spotkanie z literaturą dotyczącą architektury, na dodatek bardzo, bardzo udane. "Źle urodzone" przeczytałam ciurkiem właściwie w jeden dzień (z przerwą na sen); bez większych oporów pozwoliłam Panu Filipowi na dowolne przestawianie mnie względem architektury PRL-u i nie żałuję. Niech no tylko znajdę nieco czasu, żeby przejść się po Warszawie z nowym pryzmatem w oprawkach!
Jeszcze dwa słowa o tym, w jaki sposób książkę zaprojektowano - zachwycająco, jak zwykle. Toć to Karakter. Wspaniałej urody okładka, w środku równie piękne zdjęcia, które bardzo często wydawały mi się smutne, zwłaszcza w zestawieniu z tekstem. Biedne, odrzucone budynki; przypominają zmokłego, wytaplanego w błocie psa, który mógłby być naprawdę klawym towarzyszem, gdyby tylko komuś chciało się kupić szampon.
Obowiązkowa pozycja dla miłośników architektury i powojennej historii Polski. Świetnie przedstawione realia epoki, które utrudniały, a nierzadko uniemożliwiały architektom wprowadzenie ich idei w życie. Szczególnie ciekawy był dla mnie rozdział o Poznaniu, z wiadomych względów. Reportaż dostarcza przede wszystkim nieco smutną refleksję na temat przełomowych rozwiązań, które trafiły na "złe czasy" i obecnie popadają w ruinę, zupełnie nie spełniając pierwotnych założeń autorów. Przykład hotelu Cracovia stanowi jednak pozytywny wyjątek - być może jest jeszcze nadzieja dla zabytków polskiego modernizmu?
Powiem tak, Napewno nie jest to książka dla osoby która jest laikiem w temacie. Książka napisana jest chaotycznie, autor odbiega często gdzieś daleko od tematu, zdjęcia architektury są wrzucone w losowych momentach książki, przez co można się mocno pogubić. Sama tez selekcja zdjęć jest wątpliwa, bo w wielu przypadkach nie obrazuje właściwie tematu, ani rzeczy o których pisze autor. Była to lektura bardzo męcząca i gdyby nie to że czytam ją na klub książki porzuciłabym ją jeszcze przed połową.
"Te brudne dworce Gdzie spotykam ją, Te tłumy które cicho klną, Ten pijak który mruczy coś przez sen Że PÓKI MY ŻYJEMY ona żyje też."
Bo czym jest Polska jak nie całym tym dziedzictwem?
Jako historyk sztuki skupiony raczej na malarstwie staram się chociaż poza uczelnią poświęcić należytą uwagę co do naszej krajowej architektury. Może nie jestem w tych tematach całkowicie zielona, ale niestety nie posiadam takiej wiedzy jaka należy się tak bogatej gałęzi dziedzictwa. Moje upodobania kierują się właśnie do sztuki Polskiego wyboistego modernizmu. Historię tu opisane, życiorysy budynków powszechnie 'spsiałych', komunistycznych, biednych i brzydkich, zawierają w sobie, przynajmniej dla mnie, coś tak bliskiego, naszego, polskiego.
To moje kolejne i na pewno nie ostatnie spotkanie z dziełem Filipa Springera. Nie jest to jednak reportaż, który podaje wszystko na tacy. Niektóre zagadnienia trzeba sobie samemu wyszukać, trzeba pewne rzeczy doczytać by zrozumieć cały sens. Mi personalnie to nie przeszkadza, wręcz zachęca mnie do większego researchu na tematy tu poruszane.
Ogarnia mnie niesamowity smutek widząc na własne oczy jak modernistyczne budynki na terenie całej Polski lęgną w gruzach bo nie są w stanie wygrać z pieniędzmi.
O ile sama nie jestem ignorantką (a przynajmniej chce w to wierzyć), to i mi ta książką pomaga się uwrażliwić na to co jest dookoła mnie, co jest stracone i na to co jeszcze widnieje.
Polecam tą książkę każdemu, absolutnie każdemu niezależnie od upodobań i uprzedzeń
No jak zawsze petarda. Jak dla mnie idealnie wyważone informacje o technikaliach, historii architektów i prywaty ze zbierania info do napisania tej publikacji. Pan Springer to jest gość.
Przyznam szczerze, na architekturze nie tylko się nie znam, ale i nie interesuje mnie ona bardziej niż patrzenie na budynki i stwierdzanie, czy coś mi się podoba, czy nie. Szczyt mojego architektonicznego zacięcia stanowią Simsy, a i tak budowanie/meblowanie to moja najmniej ulubiona część gry. W reportażach zawsze najbardziej interesują mnie historie ludzi, ale Springer już udowodnił mi w "13 piętrach", że poprzez budynki również można o ludziach opowiadać. I zrobił to ponownie.
Punkt wyjścia "Źle urodzonych" jest nieco głębszy niż tylko architektura PRL i jej odbiór, zarówno w przeszłości, jak również dziś. Jest to założenie, że architektura to dziedzina sztuki najbliższa ludziom, gdyż to właściwie *jedyna* dziedzina sztuki stworzona dokładnie, aby ludziom służyć, nie na odwrót. Poprzez historię kilku z najbardziej ikonicznych przykładów PRL-owskiego dziedzictwa architektonicznego, Springer pochyla się nie tylko nad ideą stojącą za ich powstaniem, ale również - być może przede wszystkim - nad umysłami, w których owe projekty się zrodziły.
Przyznam szczerze, że nigdy za wiele o naszej powojennej spuściźnie kulturowej nie myślałam; być może dlatego, że dorastałam w domu, gdzie z góry wszystko, co powojenne, spisywano na straty, kierując się wewnętrznymi urazami. Nie mówię, że teraz zacznę dostrzegać w każdym prl-owskim osiedlu dzieło sztuki, ale reportaż Springera (ponownie) skłonił mnie do głębszej refleksji nad relacją pomiędzy społeczeństwem a historią.
Myślę, że pozycja, której warto dać szansę, nawet jeśli po samym tytule nie brzmi dla kogoś szczególnie interesująco.
4.5 jako osobie, która z architekturą ma (niestety) niewiele wspólnego początkowo trudno było mi się w tę książkę wgryźć. mimo tego bardzo szanuję i podziwiam tę konkretną pozycję, zdecydowanie zachęciła mnie do zagłębiania tematu jeszcze bardziej
Obcowanie z pięknie wydaną książką o architekturze to zupełnie inne wrażenia niż kolejny ebook na kindlu. Fajnie że autorzy nie wystawiają laurek omawianym budynkom, raczej zachęcają aby spojrzeć na nie przychylnym okiem i docenić ideę/pomysły autorów, a może i znaleźć piękno.
Bardzo sobie cenię reportaże pana Springera. Każdorazowo są ciekawe, okraszone interesującymi fotografiami i w sprytny - oraz często zabawny - sposób uwypuklają punkt widzenia autora, który jednocześnie nie jest nachalny i pozwala czytelnikowi samemu dojść do własnych opinii na dany temat.
To już trzecia lektura tego autora, którą mam okazję czytać, jednocześnie też najwcześniej z nich wydana. Nie jestem specjalnie zafascynowana architekturą, nie zauważam tych wszystkich detali na które zwracają uwagę eksperci i nie zachwycam się nowym budownictwem. Niemniej jednak uwielbiam historię, a tą peerelowską od pewnego czasu interesuję się jakby bardziej.
Z perspektywy historycznej książka raczej nie wnosi żadnej spektakularnej wiedzy, natomiast jest bardzo ciekawą lekturą ukazującą dane miejsce lub budynek "kiedyś" oraz "teraz". Ten sam zabieg autor zastosował w "Miasto Archipelag" i muszę przyznać, że moim zdaniem jest to bardzo dobre posunięcie.
Językowo, tematycznie nie mam się do czego przyczepić. Pozycja krótka, interesująca. Absolutnie do polecenia.
Rewelacyjne połączenie reportażu i albumu. Pochwalam autora za krytyczne podejście do tematów spornych, za uwzględnienie wszystkich stron w dyskusji cały czas zostawiajac czytelnikowi miejsce na refleksje. Dziękuję za podróż, niestety, już w czasie.
to była moja pierwsza lektura dotycząca architektury, ale jaka cudowna. Książkę dosłownie pochłonęłam całą sobą. Śledząc losy przedstawionych architektów czułam się jakbym razem z nimi ślęczała nad deską kreślarska i przenosiła na papier moje wizje.
Najważniejsze co jednak wyniosłam z tych reportaży to zupełnie nowe spojrzenie na architekturę. Teraz mijane codziennie przeze mnie budynki i instalacje nie są jedynie szarym tłem codzienności. Są poniekąd czymś żywym dla mnie. Widzę je przez pryzmat ich historii powstania, człowieka, który włożył cale serce, aby powstały czy też jako nieudany, ale wpisany w krajobraz zabytek.
Czuję nieodpartą chęć zwiedzenia wszystkich „źle urodzonych�. Doświadczenia ich i nasycenia nimi.
Bardzo ciekawa książka o zapomnianym dziedzictwie architektury, urbanistyki. Na szczęście sporo z budynków zostało, cześć zmieniono, ale są też i obiekty wyburzone którym hołd oddaje ta książka. Ponadto dowiadujemy się z niej, że mieliśmy przed i po wojnie ludzi którzy wiedzieli jak budować, brali odpowiedzialność za projekty, otwarte pozostaje tylko pytanie ile z tamtej wiedzy i przekonań pozostało, i czy jesteśmy w stanie tak dobrze projektować jak tamci ludzie
Temat wspaniały, anegdotki też, ale książka zebrana z anegdotek nie tworzy spójnej całości. Czytamy bardzo dużo odbiegań od tematu i myśli niedokończonej. Książka w większości skupia się na architektach, a mało poświęca samym projektom. Być może dla kogoś kto już zna historię arichtektury PRL-u lub żył w tych czasach jest to bardziej czytelne, dla mnie jako początkującego laika- bardzo ciężkie w odbiorze.
Słodko-gorzka to lektura, gdy uświadomimy sobie skalę lekceważenia i braku wyczucia estetyki w otaczającej nas rzeczywistości. Niemniej bardzo polecam wszystkim, nie tylko architektonicznym freakom jak ja :)
Bardzo dobrze się to czyta, w sposób przystępny przybliża życiorys niektórych PRL-owskich dzieł architektonicznych i ich autorów. Brakuje mi tekstu o Osiedlu Grunwaldzkim we Wrocławiu, a w szczególności czegoś o Nowej Hucie, czy hotelu Forum. Co jak co, ale kwestie Nowej Huty chyba wypada w takiej książce poruszyć�
Bardzo ciekawy reportaż i równie potrzebny. Niezwykle podobało mi się przedstawienie perspektywy architektów - ich punktu widzenia i motywów tworzenia tych obiektów. Dla nich często nie były to tylko zwykłe budynki, a wiązały się z nimi emocje, bywało, że były dla nich jak dzieci.
Myślę że dla nas, dla Polaków to szczególnie ciekawa pozycja, ponieważ mówi o budynkach, z których część zna każdy z nas. Wielu mija je codziennie, może krytykuje i cieszy się z decyzji o wyburzeniu kolejnego reliktu świadczącego o naszej historii, myśląc o nim tylko, że jest “brzydki�.
Uważam, że ta książka uczy patrzeć na architekturę pod innym kątem. Nie tylko w kategorii ładne - brzydkie. Uczy dostrzegać inne aspekty, które się z nią wiążą - jej historię, koncept architekta, warunki i czasy w jakich powstawała i na czyje potrzeby odpowiadała. Uczy patrzeć na nią jak na część historii, a nie jak na kupę cięgieł czy betonu nadającą się tylko do wyburzenia i zapomnienia.
Książka do polecenia wszystkim, kto choć w najskromniejszy sposób lubi architekturę polską. Wybrane przykłady modernizmu polskiego opisane są w sposób zwięzły, bez regułek i definicji, za to z wypowiedziami architektów, ich znajomych lub rodzin. Przykłady trafne i, co najważniejsze, z bogatą historią w tle.
1. Moje zamiłowanie do brutalistycznej architektury, tak dzisiaj zaniedbanej i znienawidzonej przez znaczną większość społeczeństwa - co zrozumiałe - nakłoniło mnie do przeczytania tego reportażu. Faktycznie, dzisiejsze czasy spowodowały, że moda na "źle urodzone" jest powszechna, szczególnie na zachodzie. Nie tylko moda na architekturę, lecz moda na wszystko, co z brutalem związane. Współczesny post-punk, reprezentowany m.in. przez białoruski zespół Молчат дома, zadomowił się w kulturze młodzieżowej w internecie. Z jednej strony jest to zamiłowane, które często wynika z czystego zachwytu nad vibem brutalizmu, bez zrozumienia jego źródła i całego kontekstu historycznego, związanego przecież z panowaniem socjalizmu, marksizmu-leninizmu, pełnego zbrodni i niszczącego codzienne życie ludzi. Ale jednak pozwólmy sobie na ten zachwyt z czysto architektonicznego i estetycznego punktu widzenia. Bowiem twórcami tych, moim zdaniem, pięknych budynków są znakomici architekci, którym Filip Springer oddaje głos w tej ksiażce. 2. Każdy rozdział skupia się tu na różnych architektach i ich dziełach, na źródłach ich inspiracji i niszczeniu ich dziedzictwa w imię standaryzacji i taniego budowania. Często opisywana jest tu krytyka ich twórczości, jako że przez dużą część mieszkańców miast bogatych w "źle urodzoną" architekturę budynki te są po prostu brzydkie i niepotrzebne. Postawmy galerię handlową - zniszczmy piękne, ale stare i brudne, budynki. Opisy te są wciągające, czyta się to po prostu świetnie. 3. Cieszę się, że sięgnąłem po tą książkę. Pozwoliła mi ona przybliżyć całą historię socrealistycznego budownictwa w Polsce. Wiele pomysłów architektów tamtej epoki okazało się być bardzo aktualnymi, wyprzedzającymi wręcz swoje czasy. Osiedla budowane w tym stylu często zakładały oddzielenie od arterii samochodowych, budowę terenów zielonych, szkół, sklepów, przedszkoli, żłobków - wszystko powinno być w jednym miejscu, pozwolić mieszkańcom żyć i odpoczywać. Szczególnie zachwycił mnie opis powodów, dla których na osiedlach dbano o zachowanie drzew, z wyszczególnieniem drzew owocowych. Mieszkańcy mogli korzystać z nich do woli, budowało to poczucie wspólnoty. Dzisiaj już się o tym zapomina, a nawet krytykuje. A szkoda. --- 5* całym sercem.
nie jest to moja ulubiona książka Springera, jednakże nie mogę odmówić jej uroku i tego, że wzbudziła we mnie pożądanie poszukiwania i patrzenia. lubię, gdy autor rozszerza swoje historie i wychodzi poza architekturę, lubię szerszy kontekst, w którym powstały i budynki, i jego nimi zainteresowanie. podoba mi się, że Springer pisze o całej Polsce, nie ogranicza się do Warszawy. rozdział o Witoldzie Lipińskim i wrocławskim Zalesiu z racji sentymentu do tego miasta jest oczywiście moim ulubionym, ale duża ilość Katowic oraz historia Brutala stoją niewiele niżej ponad stolicą Dolnego Śląska. dużo faktów z racji mojej niewiedzy umykających, ale u Springera nigdy też nie było przechwalania się wiedzą. opisy są plastyczne, wraz ze zdjęciami dają naprawdę ciekawą perspektywę przedstawionego miejsca. Springer to taki urban explorer, tyle że jego wędrówki nie ograniczają się do chodzenia po budynkach i niedotykaniu eksponatów.
jeśli kogoś interesuje temat to polecam, mi się to czytało bardzo dobrze, sposób przedstawienia treści był ciekawy, z pomysłem, aczkolwiek mam kilka rzeczy do zarzucenia tej książkce. głównie chodzi mi o zdjęcia, większość z nich była naprawdę ładna i estetyczna, ale czasem zabrakło mi zdjęcia opisywanego budynku, a jak już ono było, to było zrobione z dziwnej perspektywy, nic nie pokazujące. dwa rodziały natomiast zostały portaktowane tylko zdjęciowo i jest mi bardzo przykro, że wstawiono trzy zdjęcia kina komos w szczecinie, ale nic o nim nie napisano. w opisie książki jest też napisane, że "jest to o prawdziwych losach budynków, ale też o ich twórcach", ja bym dałx to na odwrót, bardziej była to właśnie historia o architektach niż właściwie o architektórze. czuję lekki niedosyt, ale raczej pozytywne mam odczucia apropo tej książki