ŷ

Rafał Kosik's Blog

June 26, 2024

Geopolityka jest bezlitosna

#top .av-special-heading.av-lxwjxu2e-f41a3b868ed1cfbb9c4c150675de1209{padding-bottom:10px;}body .av-special-heading.av-lxwjxu2e-f41a3b868ed1cfbb9c4c150675de1209 .av-special-heading-tag .heading-char{font-size:25px;}.av-special-heading.av-lxwjxu2e-f41a3b868ed1cfbb9c4c150675de1209 .av-subheading{font-size:15px;}Geopolityka jest bezlitosna.avia-image-container.av-lxwjzomc-afd0d6d832f4fc90b26e7a864d0587b3 img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-lxwjzomc-afd0d6d832f4fc90b26e7a864d0587b3 .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

Z trudem przychodzi mi pisanie, tworzenie fikcji, kiedy rzeczywistość przebija to wszystko epickim rozmachem grozy. Trudno snuć wizje przyszłości, nawet tej bliskiej, skoro właśnie przejeżdżamy przez zwrotnicę dziejów. Czego bym dziś nie napisał o sytuacji na wojnie, stanie się to nieaktualne już za chwilę. Prawdopodobnych scenariuszy wydarzeń na Ukrainie jest kilka, a niewiele z nich jest jednoznacznie optymistycznych dla Europy. W tym i dla Polski.

Bezpieczeństwo europejskie opiera się od lat na sile Ameryki. Mocarstwa europejskie obrosły tłuszczem, karmione złudzeniem bezpiecznego świata po końcu historii. Być może, gdyby wcześniej słuchali polskich ekspertów, sytuacja dziś wyglądałaby inaczej. Mamy w końcu wielopokoleniowe doświadczenie z kłopotliwym sąsiadem-bandytą i nie wierzymy, że rosyjska mentalność może, ot tak, ulec zmianie. Dziś wszystkie paniczne ruchy w Paryżu, Berlinie, czy Brukseli są spóźnione co najmniej o kilka lat. Znamienny jest przykład armii holenderskiej, która w 2011 roku w pozbyła się ostatnich czołgów. Polska nie może sobie pozwolić na taki luksus.

Geopolityka jest bezlitosna. Nawet zmiana władzy na Kremlu, jeśli do niej dojdzie, da nam kilka lat spokoju. Rosjanom zresztą też. Jeżeli układ sił się nie zmieni, to potem� będzie jak zwykle. Żywotnie interesy Polski są bowiem sprzeczne z interesami Rosji. Wystarczy spojrzeć na mapę, żeby zrozumieć, dlaczego. Oddzielamy Rosję od Europy Zachodniej i zdaniem rosyjskich strategów samym swoim istnieniem godzimy w rosyjskie interesy. Tak działo się niezależnie od tego, czy władzę sprawował car, czy komuniści i nie zmieniło się to również po rozpadzie Związku Radzieckiego i tych kilku latach iluzorycznej rosyjskiej demokracji. Dlatego Rosja stale dąży do podporządkowania sobie Polski, a Polska do wypchnięcia Rosji z polityki europejskiej. To jest proste jak działanie czajnika elektrycznego.

Nieustannie trwa też polsko-rosyjska rywalizacja o wpływy w Europie Środkowej, w szczególności na Białorusi i na Ukrainie. Może się wydawać, że po prostu realizujemy politykę Unii Europejskiej, ale tak nie jest, bo akurat w tej kwestii interesy Polski są w znaczącej części spójne z interesami głównych rozgrywających w EU. Wraz ze wzrostem potencjału gospodarczego i militarnego oraz samodzielności politycznej Polski, oko Saurona z Kremla spogląda w naszą stronę z coraz większą uwagą.

Rosja wie, że za chwilę Chiny zaczną ich podgryzać z drugiej strony, więc chcą sobie zawczasu zabezpieczyć tyły. Tak, tyły, bo wkrótce interesy Rosji staną się również nie do pogodzenia z interesami Chin. Stworzenie AUKUS, czyli sojuszu USA, Wielkiej Brytanii i Australii, w oczywisty sposób potwierdza to, co jest wiadome od wielu lat, mianowicie że środek ciężkości walki o dominację na świecie przemieścił się z Europy do południowo-wschodniej Azji.

Świat przez ostatnie trzy dekady był relatywnie spokojnym miejscem dzięki totalnej dominacji USA. To był piękny czas. Był, bo na naszych oczach świat znów staje się dwubiegunowy, przy czym drugi biegun nie będzie leżał w Moskwie, lecz w Pekinie. Rosja jest za słaba, by tworzyć trzeci biegun i będzie słabła nadal. To nie znaczy, że zrezygnuje ze swoich ambicji. Nie jest łatwo zmienić duszę narodową. Przeciętny Rosjanin zniesie biedę, przełknie zamordyzm, jeśli dostanie w zamian złudzenie życia w imperium. A imperialne ambicje Rosji i Chin z pewnością są zbieżne w jednej kwestii � wypchnięcia wpływów amerykańskich z Eurazji.

Rosja nie ma do zaoferowania żadnego atrakcyjnego modelu cywilizacyjnego i trudno się spodziewać, że jakieś kraje europejskie zechcą dobrowolnie wiązać się z nią gospodarczo lub politycznie a już na pewno nie kulturowo. Jedynym sposobem, którym może wciągnąć te kraje do swojej strefy wpływów, jest siła militarna. I dlatego w miejscu, jakie Polska zajmuje na mapie, do przetrwania konieczne jest silne państwo z silną gospodarką i nowoczesną armią. Bo mamy do wyboru tylko dwie opcje: albo stać się słabym i zależnym od sąsiadów krajem buforowym, albo nasze położenie zamienić w atut. To drugie wymaga większej samodzielności a przede wszystkim samowystarczalności. Nawet słabnące USA ma już dość sojuszników, którzy swoje bezpieczeństwo opierają wyłącznie na wsparciu zza oceanu.

 •  0 comments  •  flag
Published on June 26, 2024 17:58

April 19, 2024

Wszystkie historie zostały już napisane

#top .av-special-heading.av-lv717csv-df9fcfb125dbae25d740347f487334ff{padding-bottom:10px;}body .av-special-heading.av-lv717csv-df9fcfb125dbae25d740347f487334ff .av-special-heading-tag .heading-char{font-size:25px;}.av-special-heading.av-lv717csv-df9fcfb125dbae25d740347f487334ff .av-subheading{font-size:15px;}Wszystkie historie zostały już napisane.avia-image-container.av-lv71cj7k-535661b9fdacbf948d9180f35fee0023 img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-lv71cj7k-535661b9fdacbf948d9180f35fee0023 .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

Dawno temu, kiedy pisałem drugi tom „Felixa, Neta i Niki�, jednym z bohaterów uczyniłem sarkastycznego robota sprzątającego, który nie panował nad swoimi kompleksami wobec ludzi. Paradoksalnie to właśnie czyniło go bardziej „ludzkim�. Wymyśliłem tę postać, by w sposób karykaturalny pokazać pewne nasze przywary. Gdzieś tak pod koniec pisania olśniło mnie, że przecież to wcale nie jest oryginalne, bo Lem robił dokładnie to samo, choćby w Cyberiadzie. I co tu zrobić? Wywalić szkoda, przerabiać też szkoda. Z kłopotu wybawiły mnie kolejne skojarzenia podobnych postaci w literaturze i filmie, z R2-D2 na czele.

Wszystkie historie zostały już napisane. Jeśli tak podejdziemy do tematu, z góry skazujemy się na odtwórstwo. A jeśli zaprzeczymy, to jeszcze gorzej, bo popełnimy odtwórstwo nieświadome. Czy powinniśmy się tym przejmować? Nawet jeżeli jesteśmy skazani na powtarzanie schematów fabularnych znanych już na przykład z Odysei, to jednak napisana dziś opowieść będzie wyglądała zupełnie inaczej. Ot, malutka zmiana � dajmy Odyseuszowi telefon satelitarny. Nawet zachowując główne przesłanie historii, można ją opowiedzieć współcześnie, zmieniając tak, by nikt nie zauważył podobieństwa. Film Cast Away Roberta Zemeckisa opiera się na tym samym schemacie, choć pozbawiony jest klasycznego happy endu.

Ale czy Homer, jeśli w ogóle to on jest autorem Odysei, był na tyle genialny, że wymyślił ten schemat fabularny? Nie, schemat istniał wcześniej, bo przecież rozłąka, tęsknota i niepewność towarzyszyły wszelkim wyprawom wojennym czy handlowym. Geniusz Homera (o ile sam Homer rzeczywiście istniał) polegał na zauważeniu i wyodrębnieniu pewnych elementów rzeczywistości, uporządkowaniu ich i spisaniu sposób zrozumiały i atrakcyjny dla innych. Podobnie archetypy bohaterów nie zostały wymyślone z niczego, nie stworzono ich w przebłysku olśnienia. Archetypy wzięto z życia. Wystarczyło je dostrzec, rozróżnić i nazwać.

Czy to skazuje wszelkie próby zabłyśnięcia oryginalnością na porażkę? Czy brak stuprocentowej oryginalności przeszkadza w odbiorze dzieła? Może się wydawać, że stworzyliśmy zestaw klocków, z których da się ułożyć dowolne historie, dowolnych bohaterów, dowolne emocje. Ale, właśnie, wszystko z gotowych elementów, więc i liczba kombinacji pozostaje ograniczona. Czy to źle? Czy trzeba z tego powodu rozpaczać, że nawet najwybitniejsze dzieło zostało złożone według tych samych zasad? Absolutnie nie. Najlepsza whisky świata składa się z takich samych atomów co berbelucha czekoladowa „Jurny Stefan�. Cała różnica w tym, że te atomy są nieco inaczej poukładane. Również wielki malarz Vincent van Gogh w swoich łDzԱ𳦳Ծ첹 użył takich samych farb, co kiciarz van Clomp w obrazie Upadła Madonna z� Nie trzeba być wielkim znawcą malarstwa, bo dostrzec różnicę.

Dobrym przykładem są scenariusze filmowe, a już szczególnie scenariusze filmów akcji. Jeśli przeanalizować najlepsze filmy, da się w nich wskazać niepokojąco wiele wspólnych cech. Oczywiście szybko zostało to dostrzeżone przez producentów, więc już wiadomo mniej więcej, co sprawia, że film się podoba. Czyli że więcej może zarobić. Współczesna szkoła pisania scenariuszy wręcz wymaga od twórców wtłoczenia się w pewien szablon, gdzie konkretne punkty akcji są rozmieszczone z dokładnością do minut.

Znane porównanie struktury filmów Avatar i Pocahontas pokazuje, o co chodzi. Otóż największą różnicą między obydwoma filmami jest kolor skóry głównych bohaterów. Co było najpierw? Schemat idealny, który odkryliśmy metodą prób i błędów? Czy raczej stworzyliśmy schemat i się do niego tak bardzo przyzwyczailiśmy, że jeśli coś zanadto od niego odstaje, to nam zgrzyta w odbiorze? Jednoznaczna odpowiedź nie istnieje.

Co ciekawe, podział filmu na osiem sekwencji wziął się z uwarunkowań typowo technicznych. Dawno temu, gdy projektory filmowe były bardzo prymitywne, film odtwarzano z kolejnych szpul z taśmą. Szpule miały ograniczoną pojemność, co wymagało ich kilkakrotnej wymiany podczas seansu. Każda taka wymiana oznaczała krótką przerwę w projekcji. Trzeba było jakoś utrzymać zainteresowanie widza podczas tych przerw, czyli każda sekwencja powinna się kończyć wzrostem napięcia, które będzie rozładowane dopiero w następnej sekwencji. Coś jak nadużywany dziś cliffhanger. I choć obecnie podział na sekwencje jest niezauważalny dla widza, to ślad w strukturze scenariusza pozostał w postaci punktów kulminacyjnych.

Czy dla użytkownika samochodu typu grand tourer ma znaczenie, że pod maską pracuje taki sam silnik jak w roboczym pickupie? Raczej niespecjalnie. Liczy się to, jak ten samochód jeździ. Debiutujący w 2022 roku nowy SUV Alfy Romeo, model Tonale, jest samochodem o zacięciu sportowym. Tymczasem jego płyta podłogowa pochodzi z Jeepa Compassa, który ma ze sportem tyle wspólnego, co Winston Churchill. Konstrukcja w inżynierii pełni tę samą rolę, co w opowiadaniu historii � jest niezbędna, ale powinna pozostawać niewidzialna.

Być może wszystkie historie zostały już napisane, ale na pewno nie w taki sam sposób. Lepiej przyjąć, że kultura jest czymś, co narasta i kolejne jej warstwy są budowane w oparciu o to, co zostało stworzone przez poprzedników. Różnica między tworzeniem a odtwarzaniem jest niezauważalna, bo wszyscy obracamy się wśród tysięcy piętrowych wzorców, z których świadomie lub nie czerpiemy, bo bez tego czerpania nie zrobimy absolutnie nic � to niemożliwe. Po nas przyjdą kolejni (niekoniecznie bladawcy), którzy będą robić to, co my, tylko nieco inaczej. Oby lepiej.

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Published on April 19, 2024 12:00

Błąd czy nie błąd

#top .av-special-heading.av-lv70e3ln-e267853457f1bb856957bee2570dff6f{padding-bottom:10px;}body .av-special-heading.av-lv70e3ln-e267853457f1bb856957bee2570dff6f .av-special-heading-tag .heading-char{font-size:25px;}.av-special-heading.av-lv70e3ln-e267853457f1bb856957bee2570dff6f .av-subheading{font-size:15px;}Błąd czy nie błąd.avia-image-container.av-lv70eorw-1934fe2390437f0ae6a862aa58ced62b img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-lv70eorw-1934fe2390437f0ae6a862aa58ced62b .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

Czasem coś, nad czym pracował sztab specjalistów, jest tak głupio zaprojektowane, że aż trudno uwierzyć w przypadek. Od lat używam programu OneNote do szybkich notatek. Jedną z bardziej przydatnych i oczywistych funkcji jest możliwość sortowania notatek alfabetycznie lub według daty. Jakiś czas temu zrobiłem sobie upgrade do najnowszej wersji i spędziłem sporo czasu na szukaniu tej funkcji. Wreszcie, zrażony niepowodzeniem, zerknąłem na stronę pomocy technicznej firmy Microsoft, a tam: „Co prawda automatyczne sortowanie alfabetyczne kart nie jest dostępne, ale możesz ręcznie przeciągnąć sekcje lub strony w celu ustawienia ich w odpowiedniej kolejności�.

Zastanawiałem się, dlaczego zrobili coś tak głupiego, ale niczego mądrego nie wymyśliłem. Bo w to, że programiści nie potrafili zaprojektować banalnego sortowania, jakoś nie mogę uwierzyć. Nie jest to też model biznesowy znany ze świata gier, gdzie bywa, że bez dodatkowych opłat nie da się normalnie grać � OneNote jest częścią pakietu Office, który kupuje się z pełnym zestawem opcji. Może więc wynika to z analizy psychologicznej statystycznego klienta? Może ludzie wcale nie potrzebują tylu możliwości, może chodzi o prostotę? Przecież posiadacze iPhone’ów płacą więcej, żeby mieć o połowę mniej funkcji niż w znacznie tańszych telefonach z Androidem.

Finalnie po jakimś czasie, nie wiem jakim, funkcja wróciła. Do tej pory nie wiem, jaki przyświecał im cel, żeby ją wycofać. Test wierności klientów? Ryzykowne, bo akurat na polu aplikacji do notatek jest spora konkurencja, a integracja OneNote z resztą Office’a jest praktycznie nieistotna.

Łatwo znaleźć więcej przykładów podobnie zagadkowego złego projektowania. Pierwsze skojarzenie to oczywiście spisek żarówkowy i planowe postarzanie produktu. Tam cel jest bardzo jasny � produkt ma się szybko zepsuć, żeby klient kupił następny. Teraz nawet świadomość bycia robionym w trąbę mało komu przeszkadza. W czasach radosnej konsumpcji dla wielu możliwość kupienia nowego przedmiotu jest przyjemnością samą w sobie. Na podobnej zasadzie działa trick z niektórymi opakowaniami na produkty płynne, nieważne czy to ketchup, czy szampon. To, że z butelki bardzo trudno wydobyć małą ilość płynu, nie jest przypadkiem. Ma go wylecieć na raz więcej niż chcemy, bo on ma się szybko skończyć, żebyśmy popędzili do sklepu po więcej. Do tej samej grupy metod handlowych zaliczyłbym praktyki panujące w przemyśle motoryzacyjnym. Głównie dotyczy to utrudniania napraw i takiego projektowania części, by nawet przy drobnym uszkodzeniu konieczna była kosztowna wymiana.

Producenci niektórych samochodów elektrycznych próbowali wywindować tę technikę na astronomiczny poziom � szkoda całkowita po każdej stłuczce. Zgadnijcie, czemu nie mam samochodu elektrycznego?

Przykład pokrewny: od kilku lat obserwuję osobliwy trend w „modernizacji� ulic w Warszawie. Tak, gonimy w tym względzie Kraków. Nie zagłębiając się w szczegóły, w skrócie wygląda to tak, że w miejscu przejrzystego układu na prostej ulicy po modernizacji pojawia się chaos z kończącymi się niespodziewanie lub skręcającymi gwałtownie pasami i wysepkami wyrastającymi w dziwnych miejscach. Czasem nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ktoś wziął z biurka nie te papiery, co trzeba, i przypadkiem rozpoczął realizację dziecięcych pomysłów z jakiegoś konkursu charytatywnego. Na jednej z głównych ulic Żoliborza w ciągu chyba roku pojawiła się już trzecia wersja układu pasów. Przy czym te stare nie są idealnie usunięte, więc wieczorem w deszczu mamy niezłą zagadkę. Które są aktualne? Ale jeżeli spowodujesz tam wypadek, to przy ładnej pogodzie komisja określi, że praworządne pasy przecież tam są i to są doskonale widoczne.

Jasne, domyślam się, że nie chodzi o to, że ktoś nie umie tego zrobić dobrze, lecz że celowo knoci, aby zniechęcić ludzi do używania samochodów. Tylko jeśli tak, to czemu ten ktoś w ten sam sposób projektuje ścieżki rowerowe? Na warszawskich Bielanach po wiadomym wypadku sprzed paru lat ulica Sokratesa zamieniła się tor przeszkód. I ja rozumiem ideę, że kierowca ma się poczuć jak w miasteczku ruchu, żeby się spocił, ale nie rozpędził. Ale co złego komuś zrobiła tamtejsza ścieżka rowerowa? Była może i nierówna, ale przynajmniej prosta. Rowerzyści statystycznie zabijają bardzo mało pieszych, więc nie ma powodu, że by im utrudniać życie, prawda? Prawda?!

A po przebudowie na większej części zniknął pas zieleni między ścieżką (drogą) rowerową, a ulicą, więc samochody wyjeżdżające z garaży albo stacji benzynowej MUSZĄ się zatrzymać na ścieżce rowerowej, zanim wyjadą na ulicę. Gdybym ja coś takiego zaprojektował na zaliczenie semestru na architekturze, to bym nie zaliczył. A tu cyk i po prostu to istnieje w rzeczywistości. Przed przebudową było dobrze, po przebudowie jest źle. Czyli co, dyplomy urbanistyki do kosza? Bo po co te całe studia, skoro można tak po prostu narysować na serwetce? A, no i przyoszczędzimy na studzienkach � deszczówka z ulicy będzie odprowadzana na ścieżkę rowerową. Przecież jak pada, to i tak jesteście mokrzy, pedalarze, więc co za różnica?

Bez trudu da się wskazać oczywiste przykłady celowo „złych� projektów. W wielu nowych centrach handlowych łatwo można się zgubić, na przykład z powodu chaotycznie umieszczonych schodów ruchomych. Z punktu widzenia klienta jest to zły projekt i wystarczy rzut oka na plan, by wiedzieć, gdzie popełniono błędy. Tyle że to wcale nie są błędy, lecz celowa robota. Przecież w interesie właściciela centrum i w interesie sprzedawców jest, żeby klient nie mógł wejść, kupić tego, po co przyszedł, i wyjść. Klient powinien pokonać możliwe najdłuższą drogę, przejść obok jak największej liczby sklepów, a najlepiej stracić orientację i poczucie czasu. W sumie, to jest prozdrowotne, jak się chwilę zastanowić.

Sięgając po większy kaliber, można wskazać źle zaprojektowane całe systemy polityczne i gospodarcze. Oczywiście na myśl przychodzi od razu komunizm, w którym nic nie działało dobrze, marnowało się, co tylko mogło się zmarnować, a wszyscy żyli na skraju ubóstwa. Tyle że� nie wszyscy. Garstka projektantów i operatorów tego systemu żyła całkiem nieźle, tak więc z ich punktu widzenia projekt spełniał wszystkie wymagania. A to przecież oni zatwierdzali projekt, którego mieli być głównymi beneficjentami.

Żyjemy w czasach dynamicznych zmian kulturowych, a to wymaga od nas czujności. Większość, pchana instynktem stadnym, bezrefleksyjnie pogna tam, gdzie reszta. To nie jest rozsądne, bo bywa często, że coś, co w teorii wydaje się dobre, w praktyce wcale dobre nie jest. Jeżeli zmiany idą w złą stronę, zawsze warto się zastanowić, czy to czyjaś zwykła nieudolność i brak wyobraźni, czy może wprost przeciwnie. Bo z nieudolnością trudno coś zrobić, ale ze złą wolą � jak najbardziej można, a wręcz trzeba walczyć.

 •  0 comments  •  flag
Published on April 19, 2024 11:35

Twórcza symbioza

#top .av-special-heading.av-lv709c60-92165ebb9b4b9eb924f8c5c7fa534e01{padding-bottom:10px;}body .av-special-heading.av-lv709c60-92165ebb9b4b9eb924f8c5c7fa534e01 .av-special-heading-tag .heading-char{font-size:25px;}.av-special-heading.av-lv709c60-92165ebb9b4b9eb924f8c5c7fa534e01 .av-subheading{font-size:15px;}Twórcza symbioza.avia-image-container.av-lv70au1n-614a25674c07bdccf1eb8e2246b30877 img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-lv70au1n-614a25674c07bdccf1eb8e2246b30877 .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

Związek między nauką a fantastyką naukową wydaje się oczywisty: twórcy czerpią garściami z osiągnięć naukowców i wykorzystują nowe odkrycia jako tło do opowiadania zmyślonych historii. Prawda? A co, jeśli to działa w obie strony? Co, jeśli science fiction nie tylko przewiduje możliwe przyszłości, ale i je kształtuje? Co, jeśli idea zawarta w kartach książki albo w scenach filmu SF jest wręcz niezbędna, by dokonał się postęp?

Nie ulega przecież wątpliwości, że nawet genialny inżynier nie dokona przełomu, jeśli nie będzie wiedział, czego szukać, ani w którą stronę iść. Powiedziałbym, że jest nawet gorzej, wykształceni w danej dziedzinie specjaliści są często sformatowani i zakonserwowani przez proces edukacji. Bywa, że wielkich wynalazków dokonują ludzie spoza środowiska. Jako wyjaśnienie podaje się anegdotyczne stwierdzenie, że zrobili to, ponieważ nie wiedzieli, że to niemożliwe.

Najbardziej znanym przykładem jest tu chyba idea satelitów telekomunikacyjnych „wiszących� na orbicie geostacjonarnej. Wymyślił to w 1945 roku brytyjski pisarz SF Arthur C. Clarke. Współcześni mu śmiali się z tego, tak jak my dziś śmiejemy się z� w sumie to nie wiem, jaki podać przykład, to się przecież okaże za kilkanaście lat. Fakt faktem, że satelity na orbicie geostacjonarnej są dziś podstawą telekomunikacji.

Inspiracja to coś więcej niż nazwanie marki autobusów „Solaris�. William Shatner poleciał w kosmos, bo Jeff Bezos jest fanem Star Treka, choć oczywiście nie bez znaczenia był też potencjał marketingowy wydarzenia. Dla przypomnienia Shatner to aktor wcielający się w postać kapitana Kirka w pierwszych sezonach serialu Star Trek. Ma teraz ponad dziewięćdziesiąt lat, co czyniło całe przedsięwzięcie nieco ryzykownym.

Bezos, jak i wielu innych wybitnie inteligentnych ludzi, od dziecka był fanem książek science fiction, a szczególnie tych opisujących podróże kosmiczne i losy ludzkości poza naszą rodzimą planetą. Stwierdzenie, że Bezos założył Amazon tylko po to, by zdobyć pieniądze na stworzenie Blue Origin, jest może być pewną nadinterpretacją. Choć, co ciekawe, sam zainteresowany temu nie zaprzecza. Faktem jednak pozostaje, że gdyby nie został multimiliarderem, czyli nie dokonał „kumulacji kapitału�, to programu kosmicznego by nie było.

Mówiąc szczerze i nieco nieskromnie, wiem z pierwszej ręki, a właściwie z wielu pierwszych rąk, że moja młodzieżowa seria SF „Felix, Net i Nika� zainspirowała sporo młodych ludzi do wybrania kierunków studiów związanych z informatyką, fizyką lub cybernetyką. Science fiction każdego roku skłania prawdopodobnie dziesiątki tysięcy ludzi na całym świecie do wybrania podobnych studiów, więc i zasilenia potem szeregów naukowców dziedzin ścisłych, którzy z pasją zmieniają nasz świat i pchają postęp technologiczny.

Wiele ze współczesnych wynalazków nie istniałoby, gdyby wcześniej nie powstały w głowach twórców fantastyki naukowej. W momencie opisania ich w książkach lub pokazania w filmach nie istniały i nie było możliwości ich wyprodukowania. Najpierw była więc idea, do której ucieleśnienia doprowadziły dopiero rzesze naukowców zafascynowanych fantastyką. Tak było np. z tabletem. Microsoft i Apple toczyły teoretyczny spór o to, kto wymyślił owo urządzenie. Spór się zakończył, gdy ktoś podesłał im kadr ze wspomnianego już serialu Star Trek, na którym, wiele lat wcześniej, kapitan Jean-Luc Picard (grany przez Patricka Stewarta) posługuje się tabletem.

Nie ma oczywiście pewności, że tak właśnie było, jednak tablet pojawił się już w filmie z 1968 roku 2001: Odyseja kosmiczna. Konkretnie był to tablet z ekranem, co istotne, bo pierwszy tablet pozwalający jedynie na wprowadzanie danych (pisma odręcznego) został opatentowany już w 1888 roku przez amerykańskiego wynalazcę Elishę Graya. Nie był jednak zbyt praktyczny, więc się nie przyjął.

Przykładów jest więcej. Robert H. Goddard zbudował pierwszą w historii ludzkości rakietę na paliwo ciekłe (na wiele lat przed pracami von Brauna). Inspiracja? Wojna światów H.G. Wellsa. Martin Cooper, dyrektor działu badań i rozwoju w firmie Motorola, skonstruował pierwszy telefon komórkowy. Technologicznie było to możliwe już wcześniej, ale konieczna była jeszcze idea, a tej znów dostarczył Star Trek i używane tam komunikatory. Ja ze swej strony dziecka PRL-u dodałbym jeszcze kineskopowe komunikatory z Kosmosu 1999. Z kolei radio w formie zegarka na nadgarstku z serii komiksów Dick Tracy to pierwowzór współczesnych smartwatchy. Podobnych przykładów jest znacznie, znacznie więcej.

I nie jest to wyłącznie historia ostatnich kilkudziesięciu lat. Weźmy na przykład helikopter. Pierwsze projekty maszyn tego typu tworzył Leonardo da Vinci, którego można (bo czemu nie?) nazywać fantastą � większość jego wynalazków pozostała jedynie na papierze z powodu braku odpowiednich technologii. Próby skonstruowania helikoptera były podejmowane wielokrotnie od początku XX wieku. Jednak dopiero Amerykanin rosyjskiego pochodzenia, Igor Sikorski, stworzył koncepcję helikoptera, która do dziś jest stosowana w większości maszyn produkowanych na całym świecie. Zainspirował go (i zafascynował na całe życie) jeden z ojców fantastyki naukowej � Jules Verne.

Naukowcy i autorzy fantastyki naukowej pozostają w czymś w rodzaju twórczej symbiozy.

 •  0 comments  •  flag
Published on April 19, 2024 11:32

March 6, 2024

O fantastyce na Kanale Zero

<div class='avia-iframe-wrap'><iframe title="7:00 - TEDE I WARGA - POBUDKA!" width="1500" height="844" src="" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture; web-share" allowfullscreen></iframe></div>

Odwiedziłem dziś Kanał Zero, gdzie rozmawialiśmy o literaturze, o kinie, o grach i o cyberpunku.

 •  0 comments  •  flag
Published on March 06, 2024 11:59

January 15, 2024

Obraza uczuć naukowych

.avia-image-container.av-lrfktrq5-c2a1b850b1e6540e9d84ff373a1436c4 img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-lrfktrq5-c2a1b850b1e6540e9d84ff373a1436c4 .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

Obejrzałem ostatnio film, który mnie nie zachwycił. Szczerze mówiąc, był to po prostu zły film. Widziałem w życiu masę złych filmów, więc przywykłem do kiepskiego aktorstwa, słabych dialogów, nieudolnego montażu i tak dalej. I jakoś mnie to już nie rusza. No ale film lub książka SF, które są na bakier z elementarną wiedzą naukową, niezmiennie mnie irytują. Przecież fantastyka naukowa powinna przybliżać ludziom wiedzę, tłumaczyć jak działa świat, a nie ogłupiać!

Obrażanie się jest ostatnio tak modne i powszechne, że aż głupio odstawać od tego trendu. Pomyślałem sobie jakiś czas temu, że też chciałbym czasem poczuć się urażony, ale nie tak osobiście, lecz prawdziwie, jako część większej grupy. Jak na złość nic nie było dość dobre, by na poważnie spełnić to zadanie. Sytuacji nie ułatwiał też fakt, że nie należę do żadnej grupy społecznej, której przysługiwałoby prawo do poczucia się obrażonym. Olśnienie przyszło nagle, gdy zobaczyłem scenę, w której bohaterowie filmu chodzą w skafandrach po konstrukcji podwodnej bazy wewnątrz Rowu Mariańskiego. I wymyśliłem� obrazę uczuć naukowych!

Rów Mariański ma mniej więcej jedenaście kilometrów głębokości, czyli panuje tam ciśnienie około tysiąca stu atmosfer. To mniej więcej tysiąc sto kilogramów nacisku na każdy centymetr kwadratowy. Bardziej obrazowo: wyobraź sobie, że jedną ręką próbujesz podnieść ciężarówkę. Załadowaną gruzem. To taka skala. A bohaterowie owego filmu nie dość że spacerują w skafandrach, w których szybki hełmów mają grubość kilku milimetrów, to jeszcze swobodnie przemieszczają się między pomieszczeniami o gigantycznych różnicach ciśnień, bez jakichkolwiek zaburzeń dekompresyjnych.

Przebitka z rzeczywistości: 26 marca 2012 r. batyskaf „Deepsea Challenger� zszedł na dno Rowu Mariańskiego i bezpiecznie powrócił na powierzchnię. Fantastyka twórczo zmieszała się tu z nauką, ponieważ batyskaf był pilotowany przez Jamesa Camerona, reżysera filmu ٳłń (Abbys) z 1989 r. Dodam, że część załogowa batyskafu została wykonana ze specjalnego stopu stali o grubości 64 mm. Jak skończyło się zastosowanie w batyskafach lżejszych materiałów kompozytowych, wiemy dzięki przykrej przygodzie batyskafu Titan na znacznie mniejszej głębokości.

Czy twórcy filmu o tym wiedzieli? Myślę, że tak. Myślę, że uznali, iż nie warto się starać dla tych kilku procent widzów, którzy przejmą się takim drobiazgiem. Czy raczej masą podobnych drobiazgów, bo dalej jest jeszcze gorzej. Każda fantastyka naukowa jest w mniejszym lub większym stopniu naciągana. Przecież opisuje sytuacje nieistniejące i nieznaną jeszcze wiedzę � inaczej nie byłaby fantastyką. Tylko� są różne rodzaje naciągania, mądre i głupie. Peter Watts w powieści Rozgwiazda opisał podobną sytuację, jednak poświęcił masę energii i czasu, by ją uwiarygodnić. Historia na tym nic nie straciła, a wręcz przeciwnie � modyfikacje, jakim zostali poddani bohaterowie, by wytrzymać warunki głębinowe, uczyniły ją znacznie ciekawszą.

Oczywiście potrafię zawiesić wiarę na kołku i po prostu cieszyć się dobrze zrealizowanym, wciągającym filmem. Jeżeli jest dobrze zrealizowany i wciągający. W obu częściach serii „Ghostbusters� ani przez moment nie pomyślałem o tym, że cała historia ma niewiele wspólnego z aktualnym stanem wiedzy naukowej. Pamiętam też fajne filmy klasy Z, których akcja rozgrywała się na statku kosmicznym, ale z powodu niskiego budżetu kręcono je w zastanych wnętrzach fabryk lub rafinerii. Przymykam wtedy oko, choć bywa to trudne, gdy w kadrze pojawia się ceglana ściana. Nawet oglądając wysokobudżetowe Gwiezdne wojny (te starsze), nie próbuję analizować aspektów fizycznych tego, co się dzieje na ekranie. Kupuję umowność historii, która przecież jest współczesną baśnią.

Co innego w przypadku filmów, które są nakręcone na poważnie. Jeżeli udają fantastykę naukową, a nie trzymają się elementarnych naukowych faktów, to jednak inna sprawa. To już rani moje uczucia naukowe.

Czy to się nie powinno nazywać fantastyka pseudonaukowa? Przecież w tego rodzaju filmach i książkach zostają użyte gadżety i scenografia SF, a w środku wiele pustką. Być może dałoby się to podciągnąć pod pojęcie weird fiction albo soft science fiction, tyle że sami twórcy używają jednak określenia science fiction. Tego rodzaju dzieł jest bardzo dużo, powiedziałbym nawet, że stanowią wyraźną większość. Widocznie masowemu widzowi jakoś bardzo to nie przeszkadza, a może ów masowy widz nie ma wyboru i bierze, co jest. Co ciekawe, w wielu przypadkach naprawdę niewiele trzeba, by historię uczynić bardziej wiarygodną. Ot, na przykład przenieść akcję z Rowu Mariańskiego na płytsze rejony Morza Północnego.

Obraza uczuć naukowych nie kończy się niestety na kinie i literaturze. Dotyczy również świata realnego. Najpopularniejsi politycy posługują się retoryką nie tylko odstającą od stanu wiedzy naukowej, ale często wręcz stojącą z nią w sprzeczności. Coraz częściej krytyce poddawani są również naukowcy i popularyzatorzy nauki za to, że fakty obrażają czyjeś uczucia. W sumie to chyba uda się znaleźć urażonych dowolnym faktem, dowolną teorią naukową, dowolnym wynikiem badań. Żadna teoria naukowa nie jest dogmatem, wręcz przeciwnie � by zostać uznana za naukową musi spełniać kryterium falsyfikowalności. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że każdy dysponujący odpowiednią wiedzą może daną teorię obalić. Ale to trudne, znacznie łatwiej przecież poddać ją pozamerytorycznej krytyce. Do tego nie trzeba niczego wiedzieć, ani niczego umieć.

Fantastyka naukowa nie tylko opisuje świat i próbuje przewidzieć przyszłość. Ona tę przyszłość kształtuje, kształtuje również następne pokolenia, uczy więc również stosowania metod naukowych w życiu. A przynajmniej powinna.

 •  0 comments  •  flag
Published on January 15, 2024 15:49

November 28, 2023

Kierunek Mars

.avia-image-container.av-lpj43gmq-ca2d2d26b0c06e42d7ee08bbe68a0ed6 img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-lpj43gmq-ca2d2d26b0c06e42d7ee08bbe68a0ed6 .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

Jako patriota ludzkości cieszę się z osiągnięć w dziedzinie podboju kosmosu w zasadzie niezależnie od tego, które państwo akurat odnosi sukces. Najbardziej bym się cieszył z polskiej misji kosmicznej, ale na to będzie trzeba jeszcze chwilę poczekać � na razie nie radzimy sobie z lotniskami. Gdy Zjednoczone Emiraty Arabskie ogłosiły swój program o nazwie Mars 2117, też się ucieszyłem, choć zachowałem daleko idący sceptycyzm.

Projekt na razie wygląda dosyć mgliście. Zakłada, że do roku 2117 na Marsie powstanie kolonia dla sześciuset tysięcy osadników. Imponujące, nie powiem. Czy w to wierzę? Też nie powiem. Ciekawsze pytanie, czy pierwszy na Czerwonej Planecie postawi stopę Amerykanin, czy Chińczyk. Domyślcie się, komu nieco bardziej kibicuję. Jednak ciekawsze jest pytanie: co potem? Co, jeśli już tam wylądujemy?

W mojej pierwszej powieści Mars, którą napisałem ponad dwadzieścia lat temu, przyjąłem wyjątkowo optymistyczne założenie, że Marsa da się terraformować. Przyznam, że dla potrzeb fabuły nieco naciągnąłem fakty wynikające z ówczesnego stanu wiedzy. W miarę pisania mój optymizm powoli zdychał, głównie z powodu zagłębiania się w zakamarki ludzkiej natury. No ale bez spojlerów.

Dziś wiadomo, że terraformowanie Marsa w dającej się przewidzieć przyszłości to mrzonka, nawet przy założeniu niezakłóconego rozwoju technologii. Słaba grawitacja wespół z brakiem pola magnetycznego oznaczają, że nawet jeżeli uda się stworzyć przyjazną nam atmosferę, to nie przetrwa ona długo. Przede wszystkim zostanie zdmuchnięta przez wiatr słoneczny. To skazuje osadników na życie w habitatach i oznacza podwyższony poziom szkodliwego promieniowania docierającego do powierzchni. W sumie wypadałoby się osiedlić pod ziemią. Pod marsem.

Głównym ograniczeniem w kolonizacji Marsa nadal jest jednak napęd, bo jakoś tam trzeba przecież dolecieć. Paliwo chemiczne (nafta, metan lub wodór) to technologia niewiele udoskonalona od początków ery kosmicznej. Co gorsza niespecjalnie widać jakiekolwiek rozwiązanie, które mogłoby dokonać tu rewolucji.

W chwili startu rakiety paliwo i utleniacz stanowią do 90% jej masy. To wielce nieefektywne i oznacza, między innymi, że z użyciem tej technologii nie da się polecieć na Marsa i wrócić bez dodatkowego tankowania. Jeszcze gorzej to wygląda w przypadku egzoplanet nieco większych od Ziemi � tam w pełni zatankowana rakieta o współczesnej konstrukcji w ogóle nie potrafiłaby wystartować i wznieść się na orbitę. Energia pozyskiwana z reakcji utleniania jest zbyt mała, by wydobyć pojazd ze studni grawitacyjnej takich planet. Choć to akurat problem chwilowo pomijalny, bo z użyciem napędu chemicznego i tak nie dolecimy tam w czasie, który warto rozważać. Na razie zostańmy przy Marsie.

Człowiek jest złożonym organizmem, zdolnym do przeżycia w bardzo wąskim zakresie parametrów (grawitacja, temperatura, ciśnienie, poziom tlenu, poziom promieniowania, etc). Pomińmy jednak na chwilę krytykę sensu lotów załogowych i uznajmy, że po prostu tak robimy. Że lecimy osobiście i to tłumnie. Czyli że kwintesencją humanizmu jest cielesność. No cóż, dostarczenie ludzi na Marsa jest jak najbardziej możliwe już dziś.

Elon Musk, którego wypada tutaj wspomnieć, powiedział, że chciałby umrzeć na Marsie, choć niekoniecznie podczas lądowania. To wydaje się w pełni wykonalne teraz, dostępnymi obecnie środkami. Kosztowne, ale wykonalne. Gorzej z powrotem, na to nie ma pomysłu. Brakuje też pomysłów na przetrwanie tam bez ekstremalnie drogiego wsparcia surowcowego z Ziemi. O ile dopuszczenie prywatnych firm do amerykańskiego programu kosmicznego pozwoliło obniżyć koszt wyniesienia ładunku na orbitę KILKUNASTOKROTNIE, o tyle wciąż brakuje dokładnych kalkulacji dotyczących transportu Ziemia-Mars.

Arabowie mogą się pochwalić najwyższą w historii ludzkości skutecznością misji kosmicznych � wynosi ona sto procent. Wysłali jedną misję � Al Amal, znaną też jako Hope � i misja się powiodła. Satelita krąży wokół Marsa i pstryka fotki. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że od tego bardzo, baaardzo daleka droga do marsjańskiej kolonii.

Sama motywacja Arabów wzbudza jednak największe wątpliwości. Region, w którym leżą Zjednoczone Emiraty Arabskie, podobnie jak i zresztą większość państw arabskich, za kilkadziesiąt lat może nie nadawać się do życia. Tzn. przy założeniu, że zmiany klimatyczne będą postępować w obecnym tempie. Chociaż, szczerze mówiąc, dziś też średnio nadają się do życia. W ramach moich podróży kilka razy odwiedzałem państwa arabskie, stąd wiem, że w lecie przebywanie poza klimatyzowanymi pomieszczeniami oznacza, że z człowieka pot leje się strumieniami. Jest to oczywiście niekomfortowe, ale do przeżycia, jeżeli ktoś nie ma problemów zdrowotnych. Jednak te warunki nie będą już do przeżycia, gdy temperatura mokrego termometru przekroczy wartość krytyczną dla organizmu ludzkiego.

Nadal jednak, nawet jeśli dalej będziemy tak rozwalali nasz klimat, to tutaj, na Ziemi, i tak będą panowały lepsze warunki do życia niż w habitacie na Marsie.

 •  0 comments  •  flag
Published on November 28, 2023 17:48

November 1, 2023

Analiza vs intuicja

.avia-image-container.av-log97h7x-b6b020d2832043a352c75cb1471d986a img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-log97h7x-b6b020d2832043a352c75cb1471d986a .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

Gdy rozpoczęły się przygotowania do wycofywania wojsk USA z Afganistanu, amerykańskie agencje wywiadowcze ostrzegały, że rząd afgański i struktury państwowe są na tyle słabe, że mogą sobie nie poradzić z powstrzymaniem talibów. Początkowo analitycy oceniali, że rząd przetrwa dwa lata po wycofaniu sił amerykańskich. Pod koniec czerwca, gdy talibowie byli już na granicy z Tadżykistanem, prognozy skróciły ten okres do roku. Fiasko całej dwudziestoletniej okupacji było już w zasadzie przesądzone, jednak nadal wydawało się, że cały proces przekazania pełni władzy Afgańczykom odbędzie się płynnie.

Jak dziś wiemy, nie odbył się płynnie. W połowie sierpnia stało się jasne, że większa część kraju jest nie do utrzymania. Jednak analitycy nadal dawali Kabulowi trzy miesiące, co miało pozwolić na dokończenie operacji planowego wycofania wojsk i personelu. Kabul padł trzy dni później. Miała wtedy też miejsce ciekawa sytuacja, obrazująca jak przestarzałym medium są gazety codzienne. Na półkach w polskich kioskach leżały cieplutkie jeszcze gazety obiecujące owe trzy miesiące, a w telewizji i internecie można było zobaczyć Talibów zadomowiających się w pałacu prezydenckim.

Dwa lata a trzy dni, to, delikatnie rzecz ujmując, gruba rozbieżność. Można bez przesady powiedzieć, że trafniejszą wartość dałby rzut kostką. Oczywiście byli też nieliczni eksperci, czy nawet zwykli ludzie, zainteresowani tematem, którzy podawali wartości znacznie bliższe tym prawdziwym. Niestety to, że akurat oni mieli rację, okazało się post factum. Jednocześnie znacznie więcej osób obstawiało wartości zupełnie nietrafione.

W 1906 r. brytyjski naukowiec Francis Galton przeprowadził ciekawy i nowatorski eksperyment. Zorganizował na wiejskim targu konkurs, w którym zwykli ludzie mieli za zadanie odgadnąć wagę wołu. Nikt z uczestników konkursu nie podał prawidłowego wyniku, nawet osoby zajmujące się handlem bydłem. Jednak średnia z niemal ośmiuset odpowiedzi dała wynik idealny (1198 funtów).

Ludzie są dobrzy w szacowaniu, bo szacowanie jest dla Homo sapiens bardziej naturalne niż matematyka. Czy to jest więc aż tak proste? Czy wystarczy wziąć dużą liczbę ludzi i zapytać ich, kiedy Talibowie zajmą Kabul? Z pewnością nie. To zagadnienie jest znacznie bardziej złożone i wymaga dostępu do większej ilości danych, większej wiedzy z dziedziny dość abstrakcyjnej dla przeciętnego człowieka. Ludzie na wiejskim targu sto lat temu doskonale wiedzieli, czym jest wół. Natomiast nawet dziś znakomita większość ludzi nie wie, czym jest geopolityka.

Nie mają sensu ani eksperckie prognozowania, ani masowe szacowania wyników gier losowych, bo tam nie ma żadnych dostępnych danych początkowych. Jednak wiadomo, kiedy eksperci sprawdzają się doskonale � gdy w oparciu o dużą liczbę danych mają stworzyć prognozę dotyczącą znanego sobie zagadnienia. Da się wówczas zastosować znane algorytmy i podeprzeć się własnym doświadczeniem, a nawet stereotypami. Jeśli jednak sytuacja odbiega od standardowej i jest więcej niewiadomych niż twardych danych, sytuacja się komplikuje. Jeszcze gorzej, jeśli na analityków wywierane są naciski, by ich prognozy wyglądały tak, jak tego oczekuje zleceniodawca � w końcu każda prognoza ma pewną siłę samospełniającą. Dochodzi do tego obawa o własną reputację i karierę w przypadku formułowania prognoz odbiegających od poglądów większości (nawet jeśli po czasie okażą się trafne). Dodatkowo przykład Billa Gatesa i pandemii pokazuje, że sporo ludzi nie odróżnia prognozy od groźby. W skrócie: ludzie zasadniczo są głupi i to też należy brać pod uwagę.

Cóż zatem lepsze: żmudna analiza czy szacowanie? Cała siła intuicji polega na tym, że nie opiera się ona na żadnych możliwych do spisania algorytmach. Przez to zresztą stosowanie jej w złożonych procesach zarządzania (czy to w armii, czy przy projektowaniu konstrukcji) jest problematyczne. Trudno przecież zawczasu odróżnić niedające się w żaden sposób potwierdzić przewidywania od przeczucia o podłożu emocjonalnym. Chociaż� nie do końca. Przeprowadzono kilka sporych i dobrze udokumentowanych eksperymentów, polegających na rozwinięciu wiejskiego konkursu Galtona.

Opis eksperymentu ACE (Aggregative Contingent Estimation) dokładnie tłumaczy, że jego celem było „radykalne zwiększenie dokładności, precyzji i aktualności prognoz wywiadowczych dla szerokiego zakresu typów zdarzeń, poprzez rozwój zaawansowanych technik, które pozyskują, ważą i łączą osądy wielu analityków wywiadowczych�. Czyli chodziło o matematyczną analizę wielu prognoz i, upraszczając, wyciągnięcie z niej czegoś w rodzaju średniej. Nadal jednak bazą były opinie formułowane przez ekspertów.

Kolejne eksperymenty, jak np. The Good Judgement, były już otwarte dla wszystkich chętnych, czyli „amatorów�. Co ciekawe, większa liczba amatorów, osiągała wyniki lepsze o 30% od tych eksperckich. Szok i niedowierzanie! Kolejny eksperyment, brytyjski Cosmic Bazaar, położył duży nacisk na elementy grywalności w postaci rankingów użytkowników i nagradzania ich za wysoki współczynnik prawidłowych prognoz. Przypomina to nieco loterię, ale to złudzenie. Przy odpowiednio licznej grupie można wyłuskać z niej tzw. superprognostów, których wyniki wyraźnie wybijają się ponad średnią. Co ciekawe, nadal nie są to eksperci ani osoby, które stosują metody analityczne. Prognozy te okazały się na tyle trafne, że są brane pod uwagę w procesach decyzyjnych rządu Wielkiej Brytanii.

I można by w tym momencie dojść do wniosku, że skoro ludzka intuicja okazuje się skuteczniejsza od zimnej naukowej analizy, to nasze obawy, że sztuczna inteligencja przejmie władzę nad światem, są bezpodstawne. Otóż wcale tak nie jest. Intuicja to nie magiczna zdolność, lecz proces, którego mechanizmu nie potrafimy zapisać w postaci algorytmu, i który ma też swoje ograniczenia.

Weźmy pewne istotne zagadnienie z dziedziny genetyki: jak przewidzieć strukturę białka, znając jego sekwencję genetyczną, czyli instrukcję „wyprodukowania białka�. Można też ten problem przedstawić od drugiej strony, czyli jak zakodować geny, by otrzymać konkretne, potrzebne nam białko. Mimo dziesięcioleci intensywnych badań i zdobywania doświadczeń, wyniki nadal nie są powalające. Najlepsze zespoły naukowców w konkursie CASP (Critical Assessment of protein Structure Prediction) w przypadku złożonych białek osiągały wyniki poniżej 20 punktów na 100 możliwych. W grudniu 2018 r. zwycięzcą konkursu został AlphaFold, program sztucznej inteligencji stworzony przez DeepMind, należący do Google. Dwa lata później program osiągnął 90 punktów.

Pewnie nazwanie stojącego za tym mechanizmu intuicją byłoby lekką przesadą, jednak faktem jest, że nie potrafimy poznać metody, jakiej używa w swoich prognozach AlphaFold. Odpowiedź na pytanie, czy lepsi w prognozowaniu są analitycy, czy dobrze szacujący intuicyjni amatorzy, wkrótce nie będzie ważna. Wielokrotnie lepsza od nich razem wziętych będzie sztuczna inteligencja� albo sztuczna intuicja.

 •  0 comments  •  flag
Published on November 01, 2023 14:08

October 23, 2023

Wywiad ze scenarzystą

.avia-image-container.av-lo2mluz3-2abfe6ba68176fd1b1ba30cb49c2ace8 img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-lo2mluz3-2abfe6ba68176fd1b1ba30cb49c2ace8 .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

To jest świat zepsuty na każdym możliwym poziomie, rządzący się okrutnymi zasadami. Podstawowa zasada brzmi, że jak się wychylasz, to za chwilę cię nie będzie. Jedyne, co jeszcze jakoś ratuje sytuację, to ludzie, ale rzeczywistość wywiera taką presję na jednostkę, że humanizm też przestaje działać.

Więcej na 

 •  0 comments  •  flag
Published on October 23, 2023 01:17

October 14, 2023

Pamięć niepewna

.avia-image-container.av-lnq2e82p-8b5d067532b219f8d9b734d5b6a64754 img.avia_image{box-shadow:none;}.avia-image-container.av-lnq2e82p-8b5d067532b219f8d9b734d5b6a64754 .av-image-caption-overlay-center{color:#ffffff;}

Pamiętam scenę z przedszkola: stołówka, wszyscy smętnie mieszają w talerzach barszcz czerwony. Smakuje jak i całe przedszkolne jedzenie, czyli paskudnie. Chyba nikt nie wspomina dobrze przedszkolnych obiadów (a już szczególnie szpinaku). Z przyjemnością jedzenia nie miało to wiele wspólnego, celem było przecież tylko pozostawienie pustego talerza. Nie zawsze udawało się osiągnąć cel. Tego dnia pewien chłopiec wyjątkowo nie mógł się zmusić do przełknięcia barszczu. Wszyscy już zjedli, czy też lepiej powiedzieć: opróżnili talerze, a on jeden nie. Gdy wszyscy wychodziliśmy ze stołówki, kierowniczka przedszkola stała nad chłopcem i mówiła „Zjesz albo się zrzygasz. A potem i tak zjesz�.

Ta scena to jedno z moich najstarszych wspomnień. Mały stolik w końcu sali przy oknie, chłopiec ma na sobie bordową koszulkę. Pani kierowniczka w granatowym swetrze i czarnej spódnicy pochyla się nad nim. W powietrzu wisi niewypowiedziana groźba, co się stanie, jeśli on jednak nie zje barszczu. Ta sytuacja prawdopodobnie nigdy nie miała miejsca. A jednak ją pamiętam.

Pamięć nie działa jak cyfrowy rejestrator dźwięku, obrazu i reszty doznań. Wspomnienia są zapamiętywane bardzo niedokładnie, powierzchownie, a co więcej, później ulegają modyfikacjom. Wspomnienia mogą być również tworzone z niczego, wdrukowywane do pamięci w taki sposób, że nie różnią się od prawdziwych. Zdarza się, że w ten sam sposób zapamiętujemy sny jako prawdziwe wydarzenia. Z punktu widzenia ewolucyjnego pamięć i tak działa nadzwyczaj precyzyjnie. Jej funkcją nie jest dokładne zapamiętywanie wydarzeń, lecz wytworzenie takiego obrazu rzeczywistości, czy też może lepiej powiedzieć � złudzenia, które zwiększy szanse na przetrwanie.

To nie dotyczy jedynie dawnych wspomnień. Kilka dni temu przy okazji krótkiego wypadu do Italii zrobiłem sobie zdjęcie z rodzaju tych gadżetomańskich: czarny T-shirt i nerka taktyczna obwieszona przesadną ilością narzepek (moral patches). Dziś przeglądałem zdjęcia z wyjazdu i z zaskoczeniem stwierdziłem, że� na zdjęciu mam na sobie nie czarny, lecz szary T-shirt. Aż sprawdziłem na Facebooku, gdzie też wrzuciłem to zdjęcie. I tam też T-shirt był szary.

Niewinnie brzmiące pytanie do kumpla: „Pamiętasz, jak tydzień temu spotkaliśmy się obok tej czerwonej furgonetki?�. Naprawdę spotkaliśmy się tydzień temu, lecz żadnej czerwonej furgonetki tam nie było. A może jednak była�? Przy odrobinie szczęścia wspomnienia naszego przyjaciela zostaną uzupełnione o obraz czerwonej furgonetki. Ten fenomen nosi nazwę supozycji, co można w skrócie przyrównać do omijania firewalla, czyli wprowadzania informacji bocznymi drzwiami, z pominięciem sprawdzania jej prawdziwości. I może nawet kumpel sam rok później przypomni nam, jak nas spotkał przy czerwonym Fiacie Ducato. „Nie, stary, tam nie było żadnego czerwonego samochodu. Sorki, ja taki eksperyment psychologiczny robiłem na tobie�. A on na to: „No co ty! Pamiętam dokładnie. Fiat Ducato z reklamą pralni chemicznej na burcie i takim białym logo z wirkiem. Kierowca był łysy i miał T-shit Iron Maiden�.

Dość niepokojąco w tym kontekście wygląda np. instytucja świadka w śledztwie i w procesie sądowym. Im bardziej świadek będzie próbował dokładnie odtworzyć wspomnienie, które ledwo kołacze mu się na dnie pamięci, tym więcej szczegółów będzie brakowało. A im bardziej śledczy będzie naciskał na to, by ów świadek jednak sobie przypomniał więcej szczegółów, tym więcej będzie konfabulacji w miejsce/u prawdy. I to nawet bez złej woli świadka. Proces odtwarzania wspomnień nie ma nic wspólnego z odtwarzaniem nagrania, to raczej rekonstrukcja z bardzo niepełnych danych, uzupełnianych na bieżąco pasującymi elementami. A jeśli dodamy do tego złą wolę śledczego, to właściwie możliwe jest „stworzenie� dowolnych, potrzebnych zeznań, w które świadek dodatkowo sam uwierzy. Odtwarzanie miesza się z zapamiętywaniem.

Kiedyś już o tym pisałem, choć nie mam pewności, czy to prawdziwe wspomnienie, czy tylko mi się wydaje, że pisałem. Cud na Bródnie gdzieś mniej więcej z połowy lat osiemdziesiątych. Między ogródkami działkowymi, nad murem cmentarnym komuś objawiła się Matka Boska. Kilka dni później kłębił się tam już tłum kilkudziesięciu, może kilkuset osób. Mechanizm propagacji takich informacji zasługuje na osobny materiał, więc na razie go pominę. Część z tych osób twierdziła, że widziała cud, a niektórzy nawet sami w to wierzyli, PAMIĘTALI, że widzieli cud na własne oczy. No i mamy klasyczny przykład Efektu Mandeli.

Ludzie wtedy nie byli tak bardzo przedsiębiorczy. Gdyby to się wydarzyło dziś, wokół natychmiast rozstawiłyby się food trucki i stragany z dewocjonaliami. Może nawet ktoś podszedłby do tematu bardziej kompleksowo i biznesowo, by całe zdarzenie przygotować i zainicjować, ale� to też temat na osobny materiał. Pomijam tu rozważania o „prawdziwości� cudu. Wystarczy chronologia. Jakkolwiek by patrzeć, cudu nie mogło widzieć tyle ludzi. Objawienie, czymkolwiek było, dotyczyło przecież jednej osoby, od której to wszystko się zaczęło.

I to nie jest żadne zaburzenie psychiczne. To są wszystko całkowicie naturalne procesy, które dotyczą niemal wszystkich ludzi. Niemal, bo są wyjątki � istnieją ludzie wyposażeni w fotograficzną pamięć, ale to naprawdę nieliczne przypadki. Ich prawdopodobnie nie da się zmanipulować, przynajmniej nie w warstwie wizualnej. Cała reszta dysponuje tak ułomną pamięcią, jak opisałem powyżej. Istnieją metody rozpoznawania własnych fałszywych wspomnień. Tyle że to jest trudne, a jak już stwierdziłem wielokrotnie, ludzie z zasady nie są zainteresowani poznaniem prawdy, lecz potwierdzeniem własnego punktu widzenia.

Istnieje też inne, pozapsychologiczne i pozaneurobiologiczne, wytłumaczenie tego fenomenu. Otóż rozbieżność między naszymi wspomnieniami a np. nagraniami z kamer miałaby być dowodem na istnienie światów równoległych oraz na to, że istnieje możliwość podróży między nimi. W skrócie: nasze niepasujące do świata wspomnienia miałby być jak najbardziej poprawne, tylko w międzyczasie nieświadomie przemieściliśmy się ze świata, w którym wszystko się zgadzało. To koncepcja mało naukowa, choć bardzo atrakcyjna dla twórców fabuł literackich i filmowych. Ja sam kilka razy użyłem tego motywu.

Fałszywe wspomnienie może również powstać w wyniku zwykłego zmyślania. Tak, jeśli ktoś bardzo się postara, może świadomie zmodyfikować własne wspomnienia. Nie jest to łatwe, ale jest możliwe. Jednak taka produkcja wspomnień przychodzi znacznie łatwiej, jeśli zajmie się tym specjalista.

Wygląda na to, że powiedzenie „Kłamstwo, powtórzone sto razy, staje się prawdą�, nie jest ani trochę pozbawione podstaw naukowych.

 •  0 comments  •  flag
Published on October 14, 2023 06:11

Rafał Kosik's Blog

Rafał Kosik
Rafał Kosik isn't a ŷ Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Rafał Kosik's blog with rss.